Umierać za Gdańsk
|
Marco Patricelli
Wydawca: Bellona
EAN 9788311127128
448 stron
format 145x205 mm
oprawa miękka
Wydawca: Bellona
|
Były minister spraw zagranicznych Polski nazywał się August Zaleski, a nie „Zalewski”, major Sucharski w niewoli zachował prawo do noszenia szabli, a nie szpady, a „Umierać za Gdańsk!” nie ujawnia żadnych „nieznanych faktów i wydarzeń”.
Z jednej strony dobrze jest mieć świadomość, że za granicą o naszej historii pisze się nie tylko w kontekście „polskich obozów śmierci”. Wcześniej Marco Patricelli napisał nagradzaną biografię rotmistrza Witolda Pileckiego. Z drugiej jednak strony najnowsze jego dzieło: „Umierać za Gdańsk!” roi się od poważnych błędów merytorycznych. W książce jest kilka błędów, które polskiego czytelnika mogą razić. Zacznijmy od zarzutu pod adresem polskiego dowództwa, które według autora „nie wyniosło żadnej lekcji z wojny manewrowej”. Pytanie, skąd Wojsko Polskie miałoby czerpać doświadczenie? Z wojny w 1920 r. dowództwo wywnioskowało, że na głównym, wschodnim teatrze działań najskuteczniejszą formacją okazały się brygady kawalerii, które „na papierze dysponują potężną siłą uderzeniową”, ale byłyby bardziej efektywne „gdyby ich zastosowanie bardziej odpowiadało ówczesnym czasom, a nie stale odwoływało się do doświadczeń wojny z Rosją”. Czyli jak w końcu? Nie wynieśliśmy żadnych lekcji z wojny manewrowej, czy stale odwoływaliśmy się do wojny z bolszewikami? Poza tym brygady kawalerii (które autor raz pomylił z dywizjami kawalerii, a to poważny błąd) były przewidziane do walki z naszym wschodnim sąsiadem, a nie z III Rzeszą, która do połowy lat trzydziestych nie stanowiła zagrożenia. Autor twierdzi ponadto, że Polacy stosowali „przestarzałą technikę walki”. To częsty zarzut, więc przypomnę, że polskie regulaminy wojskowe były oparte na francuskich, a od kogo mielibyśmy się uczyć jak nie od największej lądowej potęgi w Europie? Mieliśmy więc tracić czas i pieniądze na opracowanie własnej doktryny wojennej, czy korzystać z raz już sprawdzonej? Tego autor niestety nie wyjaśnia. W ogóle wysuwa bardzo niewiele argumentów, skupiając się głównie na powtarzaniu starych zarzutów.
Nieco staranniej autor potraktował temat polityki ministra Becka, zwłaszcza stosunki z Litwą i Czechosłowacją. Krytyka jest tu mocniej uargumentowana, choć nie brakuje również uproszczeń i ogólników.
Sporo miejsca w książce zajmuje historia Enigmy. To dobrze, że coraz więcej europejskich autorów opisuje faktyczny udział Polaków w złamaniu niemieckich szyfrów.
W sumie książka nie zachwyca. To znaczy, jest to jedna z wielu tego typu pozycji na rynku, ale w obecnym kształcie pełna jest błędów, jak datowanie szturmu na Warszawę 26 sierpnia 1939 r. Polski czytelnik nie znajdzie w niej nic, czego już by nie wiedział. Pozostaje tylko się cieszyć, że zagraniczny autor pisze o kampanii polskiej bez utartych mitów o ułanach szarżujących z lancami na czołgi. W ostatecznym rozrachunku wydaje się, że książka nie podbije serc czytelników.
Adam Stohnij
|