Kulą w mur
Mimo iż od wydarzeń tych minęły
63 lata, kontrowersje nie ustały do dziś. "Krwawa
niedziela" w Bydgoszczy inaczej jest oceniana
przez Polaków i inaczej przez Niemców. Po naszych
publikacjach do redakcji dotarły liczne głosy
Czytelników, w większości sprzeciwiających się
tej tezie. Oto dwie nieznane dotąd i niepublikowane
relacje polskich żołnierzy, stacjonujących 3 września
1939 r. w Bydgoszczy.
Kanonada na
moście
89-letni dziś podporucznik Czesław
B. z Łabiszyna został pod koniec sierpnia 1939
r. zmobilizowany. Ponieważ składał akurat egzamin
czeladniczy w Grudziądzu, do koszar 62. Pułku
Piechoty w Bydgoszczy przy ul. Warszawskiej nie
dotarł na czas i nie wyruszył na front. Pozostał
w Bydgoszczy.
Noc z soboty na niedzielę spędził
ze swoim oddziałem w budynku przy Mazowieckiej.
3 września około jedenastej padł rozkaz udania
się na śluzy, pojedynczo.
- Chciałem przejść z Dworcowej
przez most Królowej Jadwigi - wspomina - gdy
nagle posypały się strzały z wież, dachów i
strychów domów po drugiej stronie mostu, a także
z mleczarni przy Jackowskiego. Kanonada trwała,
konie ułanów stawały dęba, nie chciały iść.
Czesław B. ukrył się za murem budynku
kolei przy Dworcowej. Iść dalej było niepodobna.
Dopiero gdy nadbiegli żołnierze z ckm-em, ustawili
go na środku ulicy i zaczęli "grzać"
po dachach i strychach, uciszyło się, można było
przejść most.
Wieczorem dwie kompanie, a wśród
nich Czesław B. wyruszyły do Inowrocławia. Kiedy
przechodzili Kujawską, z domu dziecka przy Dietza
(dziś Traugutta) posypały się na nich strzały.
Żołnierze chcieli nawet zdobywać budynek, albo
go podpalić, ale dowódca nakazał iść dalej.
Czesław B. dostał się do niewoli
po bitwie nad Bzurą.
- W Żyrardowie parę tysięcy jeńców
zgromadzono na boisku - relacjonuje. - Padła
propozycja: kto jest z Bydgoszczy, niech się
zgłosi. Jadą tam samochody, szybko będziecie
w domu. Około 60 się zgłosiło, ja też. Zapędzili
nas w róg boiska, oddzielili taśmą. Słychać
było pogróżki: Teraz się z wami rozprawimy za
to, coście naszym w Bydgoszczy zrobili. Do rana
jednak nic się nie wydarzyło, a kiedy opuszczaliśmy
boisko, przemieszaliśmy się z innymi. Słyszałem
za to, że dzień wcześniej w pobliskim Kozłowie
około 50 bydgoszczan rozstrzelano.
********************************
Jak wynika z relacji zamieszczonych
w zbiorze Edwarda Serwańskiego, rzeczywiście około
godz. 10. na moście Królowej Jadwigi ostrzelano
pluton kawalerii 15. Dywizji Piechoty dowodzony
przez por. Huberta Wiesego. Jest też mowa o strzałach
z budynków przy Łokietka i przeczesywaniu tej
części miasta przez wojsko polskie w poszukiwaniu
dywersantów. Są również wzmianki o zatrzymaniu
z bronią w ręku Niemców strzelających z mleczarni
przy Jackowskiego.
Jak łatwo można się przekonać,
most Królowej Jadwigi stanowi świetny cel dla
strzelających ze strychów domów ul. Łokietka od
strony Brdy. Natomiast z mleczarni, piętrowego
ledwie budynku przy Jackowskiego, strzelać można
było jedynie do przechodzących tamtą ulicą.
Niecelny strzał
Także 3 września 1939 r. w południe
kapral Jan A. jako dowódca drużyny wysłany został
w rejon ul. Garbary dla sprawdzenia, kto i dlaczego
tam strzela.
Żołnierze przeszli przez mostek
nad kanałem i posuwali się ulicą Garbary. Panowała
cisza. Jan A. zatrzymał się z oddziałem przy kamienicy
nr 9. Ponieważ zobaczył otwarte okno na parterze
budynku nr 12, po drugiej stronie ulicy, podszedł
do wyglądającej tamtędy kobiety. Była to Polka,
która osiedliła się niedawno w Bydgoszczy po przyjeździe
z Rumunii. Kobieta zaproponowała kapralowi A.
szklankę wody z sokiem. Kiedy żołnierz pił, padł
strzał. Kula świsnęła tuż nad głową Jana i utkwiła
w murze. On sam odskoczył, a następnie przebiegł
na drugą stronę ulicy. W tym czasie żołnierze
stojący w szerokiej bramie przejściowej posesji
nr 12 spostrzegli zbiegającego z góry człowieka
z bronią w ręku. Został zatrzymany i następnie
odprowadzony do komendy garnizonu. Jan A. nie
interesował się już dalej jego losem. Wiedział
jedynie, że był to Niemiec, piekarz o nazwisku
Neumann.
W czasie dalszych walk Jan A. dostał
się do niewoli pod Bzurą. W obozie w Żyrardowie
usłyszał apel o zgłaszanie się żołnierzy z Bydgoszczy.
Coś go tknęło, pozostał w szeregu. Jak się okazało,
przeczucie go nie zawiodło.
Współtowarzysze niedoli, którzy
nie byli tak przezorni, zostali rozstrzelani.
On sam natomiast trafił do stalagu Gross-Rosen.
Kiedy został zwolniony w 1943 r. i skierowany
do pracy w Bydgoszczy w piekarni przy ul. Gdańskiej,
któregoś dnia właściciela odwiedził inny Niemiec.
Piekarz pytał, czy nadal nie ma jakichkolwiek
informacji o Neumannie. Przybysz odparł, że nie,
że od chwili gdy został zabrany przez polskie
wojsko 3 września 1939 r., nikt o nim nie słyszał.
Jan A. zrozumiał, że mówią o człowieku, który
do niego strzelał.
********************************
Jak wynika z zapisu w ostatniej
przedwojennej księdze adresowej Bydgoszczy, pod
Garbary 9, mieszkanie 1 rzeczywiście figurował
Friedrich Ludwig Neumann, z zawodu piekarz. W
karcie osobowej jako datę śmierci wpisano 3 września
1939. Wdowa z dziećmi jeszcze tej samej jesieni
zamieszkała przy Gdańskiej, zapewne w wygodniejszym
mieszkaniu, odebranym komuś z Polaków. W murze
budynku przy Garbary 12 do dziś widać ślad po
opisanym strzale. Kula wciąż tkwi w otworze.
Natomiast 17 września w Żyrardowie zgłosiło się
179 żołnierzy - jeńców z Bydgoszczy. Pięćdziesięciu
z nich w ramach odwetu za "Blutsonntag"
cztery dni później po doraźnym sądzie polowym
zostało rozstrzelanych w cegielni Boryszew pod
Kozłowem Biskupim.
********************************
Mimo upływu 63 lat "krwawa
niedziela" budzi wciąż żywe emocje i kontrowersje
wokół jej oceny. Jak dotąd jedna i druga strona
nie ustępowała na krok. Racje i argumenty grzęzły
po drodze niczym wspomniana kula w murze. Niezaleczone
rany najtrudniej się goją. Potrafią żyć latami,
kształtując fobie, potrafią się otworzyć po latach,
nieoczekiwanie, gwałtowną agresją.
Niewątpliwie lektura wspomnień
polskich mieszkańców Bydgoszczy wywoływać musi
wrażenie, że miała miejsce zorganizowana niemiecka
akcja dywersyjna. Dowodów jednak brak. Pewne jest,
że jakaś grupa Niemców bydgoskich: kilkunastu,
kilkudziesięciu, może częściowo wcześniej porozumiewając
się z sobą, niesiona euforią wywołaną atakiem
Wehrmachtu, strzelała do wycofującego się polskiego
wojska.
W takiej sytuacji odpowiedź nie mogła być inna.
Zastanawiać musi jednak liczba ofiar
po "tamtej" stronie. Przyjąć można,
że w odwecie Polacy posunęli się dalej, niż było
trzeba. Nie wolno jednak nigdy, wracając do wydarzeń
3 września 1939, zapominać, co było ich pierwszą
i zasadniczą przyczyną. To Niemcy chcieli Bromberga
i całego Pomorza. To oni pozwolili Hitlerowi wmówić
sobie, że są narodem wybranym. Polacy nie upominali
się o Szczecin czy Wrocław. To Niemcy zaatakowali,
zniszczyli bardziej czy mniej kruche sąsiedzkie
więzi.
Dziś jednak, rok przed połączeniem
się Polski i Niemiec w ramach Unii Europejskiej,
czas na porozumienie się i w tej kwestii. Bydgoszcz
jest doskonałym miejscem na symbol tak różnego,
a przecież po części i wspólnego dziedzictwa.
Może warto w jakiś sposób to wykorzystać? Patrząc
w przyszłość i nie zapominając o przeszłości.
Artykuł ukazał się na łamach
Expressu Bydgoskiego, autorem jest Krzysztof Błażejewski.
|