 |
Ucieczka okrętu podwodnego
ORP "Orzeł"
W tym samym czasie, kiedy
niemieckie radio nadawało wiadomość o zatopieniu
dalszego polskiego okrętu podwodnego w dniu 4
września, okręt ten zdążał na północ, w kierunku
Gotlandii. Był to ORP "Orzeł", którego dowódca
postanowił na własną rękę zmienić sektor działania.
O
świcie następnego dnia "Orzeł" zanurzył
się. W godzinę później na okręcie słyszano detonację
bomb, rzuconych prawdopodobnie przeciwko innemu
okrętowi podwodnemu, w sąsiednim sektorze. Podobne
wybuchy było słychać około godz. 9.00 rano, a
później zapanowała cisza. Wieczorem "Orzeł"
wynurzył się i podążył w dalszą drogę. Rana 6
września okręt przybył w pobliże Gotlandii i znalazł
się na wodach nie nawiedzanych ani przez okręty,
ani przez samoloty, z dala od nieprzyjaciela i
odgłosów wojny.
Dnia 7 września
"Orzeł" nawiązał łączność radiową z
"Sępem" donosząc, że idzie na Nord,
w kierunku Gotlandii; przebywający tam "Sęp"
przeszedł więc ku wyspie Oland.
Nie znamy bliżej szczegółów z następnych dni działalności
"Orła" poza tym, że wpłynął w pole minowe,
ocierając się (dosłownie) o śmierć drzemiącą w
kulistych kształtach min. W swym nowym rejonie
działania nie napotkał żadnych okrętów ani statków
poza jednym transportowcem, którego przynależności
nie można było ustalić, a który prawdopodobnie
był neutralny. Drobne uszkodzenia okrętu odniesione
od detonacji bomb głębinowych zostały usunięte,
jednakże powstała nowa awaria, której usunięcie
nie leżało w możliwościach załogi: pęknięcie cylindra
sprężarki. Konieczność dokonania. tej naprawy
oraz choroba dowódcy okrętu; który zaniemógł już
8 września (przy podejrzeniach tyfusu), sprawiały,
że kwestia zawinięcia "Orła" do portu
stawała się paląca.
W dniu 10 września zastępca dowódcy "Orła"
kapitan Grudziński przekazał na Hel wiadomość
o chorobie komandora Kłoczkawskiego, uniemożliwiającej
mu pełnienie służby. Dowódca floty polecił nadać
w odpowiedzi; "Albo wysadzić dowódcę okrętu
w porcie neutralnym i działać dalej pod dowództwem
jego zastępcy, albo ostrożnie przyjść w nocy na
Hel celem zmiany dowódcy -meldować o decyzji":
Odpowiedzi na ten rozkaz Hel się nie doczekał,
chociaż została ona nadana po dwóch dniach, ale
nie została odebrana przez helską radiostację.
Komandor Kłoczkowski przez dwa dni bowiem rozważał
zaistniałą sytuację i wynikające z niej możliwości,
decydując się ostatecznie na zejście z okrętu
w neutralnym porcie. Niestety, pomimo sugestii
swych oficerów, aby wyokrętował się blisko brzegu,
opuszczając okręt na łodzi (co można było najłatwiej
wykonać na gotlandzkich wodach przybrzeżnych,
przy których "Orzeł" właśnie przebywał),
komandor Kłoczkowski powziął decyzję, która dla
okrętu okazać się: miała niefortunna. W ostatecznym
jednak efekcie doprowadziła do takiego biegu wydarzeń,
które okrętowi i jego nowemu dowódcy przynieść
miały rozgłos i sławę. Decyzją tą było skierowanie
"Orła" do Zatoki Fińskiej i zawinięcie
do Tallina.

Dnia 14 września
o godz. 21.30 "Orzeł" przybył na redę
Tallina i zawiadomił władze portowe, że pragnie
wyokrętować chorego, oraz że potrzebuje pomocy
w naprawieniu uszkodzeń. Przybyły pilot odmówił
zabrania chorego dowódcy okrętu do portu, dokąd
zawrócił po instrukcje. Po ponownym przybyciu
zakomunikował o zgodzie władz estońskich na wpłynięcie
okrętu do portu. Wkrótce potem wymontowano i oddano
do naprawy na ląd uszkodzoną sprężarkę, a następnie
opuścił okręt, udając się do szpitala, chory komandor
Kłoczkowski. Dowództwo objął kapitan Grudziński.
W tym czasie usadowiła się w pobliżu "Orła"
estońska kanonierka "Laine", co zrazu
nie budziło żadnych podejrzeń wśród załogi "Orła",
ale wkrótce zostało "wytłumaczone".
Na pokładzie "Orła" zjawili się estońscy
oficerowie i oświadczyli, że wyjście polskiego
okrętu musi być przesunięte, gdyż w porcie znajduje
się i zamierza go opuścić statek niemiecki "Thalassa",
"Orzeł" nie może więc wyjść wcześniej
niż w 24 godziny po nim, czyli -ponieważ "Thalassa"
miał odpłynąć rzekomo nazajutrz rano -za 48 godzin.
Warto dodać, że na statku niemieckim pochodzącym
z Hamburga zwinięto banderę i zamalowano znak
armatorski na kominie, gdy "Orzeł" wchodził
do portu. Tego samego dnia po południu oficer
estoński przybył na pokład "Orła" i
zawiadomił kapitana Grudzińskiego, że władze estońskie
postanowiły internować polski okręt podwodny.
Było to rażące złamanie przepisów prawa międzynarodowego,
dokonane niewątpliwie pod naciskiem niemieckim.
W decyzji swej Estończycy mieli powoływać się
na zawarty przed rokiem układ między państwami
bałtyckimi, w myśl którego każdy samolot i okręt
podwodny należący do jednej ze stron walczących
zostanie internowany po znalezieniu się na wodach
terytorialnych sygnatariuszy układu. Niezależnie
jednak od tego równie dobry pretekst nasunąć mogło
Estończykom podejrzane przetrzymanie "Orła"
z uwagi na obecność w Tallinie niemieckiego statku
handlowego.
Tak czy owak
klamka zapadła i kapitan Grudziński na próżno
protestował. "Orzeł" został internowany.
Jeszcze tego samego i następnego dnia Estończycy
przystąpili do rozbrojenia okrętu (wymontowanie
zamków z dział, usunięcie amunicji i torped, konfiskata
map nawigacyjnych). Ala zarówno oni, jak i Niemcy,
którzy niechybnie całą tę akcję inspirowali, całkowicie
mylili się w ocenie żywiołowej woli walki i niepokonanego
przeciwnościami ducha Polaków.
Trudno powiedzieć, kto pierwszy podjął na "Orle"
zamiar ucieczki, myśl wyrwania się za wszelką
cenę z internowania. Wskazanie jednego czy kilku
nazwisk byłoby krzywdzące dla pozostałych, nie
wymienionych. Albowiem decyzję ucieczki powzięto
gremialnie. Niemal wszyscy członkowie załogi byli
tego samego zdania. Jedna myśl niepodzielnie opanowała
wszystkie umysły: uciec, wbrew i na przekór wszystkim
trudnościom - uciec.
Na pozór nic nie zdradzało tego zamysłu, ale gdy
Estończycy kontynuują następnego dnia rozbrajanie
"Orła", na okręcie zjawia się nieoczekiwany
posłaniec. Okazuje się, że drugi sekretarz angielskiego
poselstwa, Giffey, przysyła panom oficerom bukiet
biało-czerwonych kwiatów, marynarzom zaś dwa pudła
czekoladek, dołączając bilety wizytowe. Na ich
odwrocie Giffey napisał: Good luck ("Powodzenia")
i God bless you ("Niech wam Bóg błogosławi").
Tymczasem przygotowania do
ucieczki są w toku, a duszą całego przedsięwzięcia
jest nowy zastępca dowódcy, porucznik Andrzej
Piasecki, który kieruje całą akcją. Załoga zaś
prześciga się w wykonywaniu ważnych czynności
przygotowawczych, które mają ułatwić ucieczkę
okrętu. Jeden z członków załogi bada pod pozorem
łowienia ryb głębokość portu na trasie zamierzonej
ucieczki. Drugi niepostrzeżenie podpiłowuje cumy
trzymające "Orla" przy molo, inni przeprowadzają
rekonesans w porcie, ustalają stanowiska dział
i reflektorów, badają kable doprowadzające do
portu światło, jeszcze inni zapoznają się bliżej
z pilnującymi okrętu wartownikami, aby tym łatwiej
uśpić póˇniej ich czujność, inni wreszcie niemal
na oczach estońskiego oficera wywołują uszkodzenie
dˇwigu podnoszącego torpedy i w ten sposób ostatnich
sześć bezcennych teraz torped pozostało "na
razie" na okręcie. W podobny sposób uratowano
motory, których najważniejsze, podlegające zdaniu
części obiecano wydać Estończykom po gruntownym
ich wyczyszczeniu; tak samo udało się zachować
stację nadawczo-odbiorczą.
Na
tych czynnościach przeszły dwa dni: 16 i 17 września,
i nadeszła noc na 18 września. Noc, w której postanowiono
uciekać. O północy z niewiadomych przyczyn zgasło
w całym porcie światło. Nie można było jednak
wykorzystać tej okazji, gdyż na "Orle"
zjawił się przeprowadzający kontrolę oficer estoński.
Dopiero po jego odejściu dano sygnał do działania,
przy czym pierwszą czynnością było unieszkodliwienie
estońskich strażników, przeprowadzone szybko i
sprawnie. A potem...
W jednej chwili cała załoga poderwała się na nogi.
Żadna z pobudek nie poszła tak sprawnie jak tamta,
niezapomniana pobudka w Tallinnle. Każdy biegł
na umówione miejsce, nie bacząc na przeszkody
i nie pytając o instrukcje. Dla tych 50 ludzi
"plan" był w tej chwili ważniejszy niż
cały świat Po mrocznym trapie przemknął się chyłkiem
cień człowieka. Był to szef elektrotechników.
W ręce jego błyszczał jakiż metalowy przedmiot.
Biegnąc wzdłuż nadbrzeża, zatrzymał się w miejscu,
gdzie gruby jak ręka kabel wychodził z żelaznego
na czerwono malowanego pudła. Oglądnął się w jedną
stronę i w drugą, potem podniósł ku górze siekierę
i ciął straszliwie. Oślepiająca zielona błyskawica
rozdarła niebo. Gdy zgasła, w całym porcie zapanowała
ciemność bardziej jeszcze czarna od poprzedniej,
od jednego spięcia wygasły wszystkie światła.
"Orzeł" ruszył naprzód, ale najgorsze
była jeszcze przed nim: wyjście z zaciemnionego
portu i potem mielizny i skały na redzie, a kapitan
Grudziński nie posiadał przecież map, tylko notatki
gorliwego sprzed dwu dni "rybaka" -
bosmana Narkiewicza: "Orzeł" wykręca
ku wyjściu z portu, zwalnia i chwilę póˇniej pakuje
się dziobem na ostrogę falochronu. Jest unieruchomiony,
a w tejże chwili rozbłyskują reflektory i grad
kul bębni po pokładzie; to strzelają estońskie
karabiny maszynowe. Szczęśliwym trafem dym wydzielony
przez silniki spalinowe "Orła" spowił
okręt błękitnym woalem, a wiejąca od morza bryza
poniosła tę zasłonę w kierunku wnętrza portu.
Na "Orle"
dano tymczasem "całą wstecz!" i okręt
zdołał zsunąć się na powrót dziobem do wody. Obrano
teraz kierunek na wyjście i "Orzeł"
wpłynął do kanału portowego, Nie był to jednak
koniec tej ciężkiej przeprawy, bo oto nad fortem
pilnującym wyjścia na morze ukazał się błysk,
a później silna eksplozja rozerwała powietrze
to odezwała się bateria artylerii nadbrzeżnej.
Pociski zaczęły padać blisko "Orła"
idącego długim na milę, wąskim i zbyt płytkim,
żeby się zanurzyć, kanałem. Niebezpieczeństwo
było groˇne i bliskie jak nigdy może przedtem,
ale raz jeszcze sprawdziła się dewiza mówiąca,
że szczęście sprzyja odważnym. Żaden z ciężkich
pocisków nie trafił i "Orzeł" zanurzył
się wreszcie w wodach Zatoki Fińskiej.
Tak "Orzeł" zerwał nałożone mu zdradziecko
pęta, a tymczasem wstawał świt, świt nowego dnia
i nowej wiary w lepsze jutro. I teraz nastąpiła
rzecz zadziwiająca, przewyższająca znacznie nawet
wartość wybitnego czynu nawigacyjnego i wojskowego,
jakim była sama ucieczka z Tallinna. "Orzeł"
bez kompasu, map i podręcznych ksiąg nawigacyjnych,
bez amunicji i ze zdekompletowanym uzbrojeniem
torpedowym, bez dotychczasowego dowódcy, głowy
i ojca całej zgranej rodziny marynarskiej, jaką
jest niewątpliwie załoga każdego okrętu, z załogą
wyczerpaną dotychczasowymi, dwutygodniowymi przejściami
wojennymi, był niewątpliwie daleki nie tylko od
pełnej gotowości bojowej, ale i w ogóle normalnego
stanu umożliwiającego pływanie. Jest oczywiste,
że przejście w tych warunkach przez cały, strzeżony
pilnie przez Niemców Bałtyk oraz przez nie mniej
dobrze strzeżone, a także zaminowane cieśniny
duńskie przedstawiało poważne osiągnięcie, tak
nawigacyjne, jak i militarne. Z pewnością nie
każdemu dowódcy i nie każdemu okrętowi podwodnemu
taka podróż mogłaby się powieść. Ale rzeczą w
tej całej historii najdziwniejszą i zrozumiała
tylko dla tych, którym nieobca jest znajomość
polskiego charakteru, a nade wszystko nigdy nie
ugiętego, hardego i niezłomnego ducha, jest zachowanie
się kapitana Grudzińskiego po ucieczce z Tallinna.
Dziewięćdziesięciu dziewięciu na stu ludzi zachowałoby
się w podobnej sytuacji zupełnie inaczej niż on.
Po ucieczce z Tallinna skierowaliby się czym prędzej
w kierunku zbawczych cieśnin duńskich i gdyby
potrafili do nich dopłynąć i przedostać się przez
nie, już w kilka dni później zawinęliby na wody
angielskie. Kapitan Grudziński przybył na nie
w cztery tygodnie po opuszczeniu Tallinna: 14
października. Dlaczego? - Z tej prostej przyczyny,
że zrobił to, co tylko on, a raczej - co tylko
Polak mógł w tej sytuacji uczynić: pozostać na
Bałtyku ze swym okrętem pozbawionym kompasu, map
nawigacyjnych i większej części uzbrojenia tak
długo, jak na to zezwalał posiadany zapas słodkiej
wody i czatować na nieprzyjacielskie okręty i
statki. Tak, jak mu nakazano w zadaniu bojowym.
Dlatego też ORP "Orzeł" był jedynym
przedstawicielem Polskiej Marynarki Wojennej,
który przebywał na Bałtyku, wykonując zadanie
bojowe już po kapitulacji ostatnich punktów oporu
w Polsce: załogi Helu i grupy. gen. Franciszka
Kleeberga.
Tego samego jeszcze dnia,
kiedy "Orzeł" uciekł z Tallinna i przedostał
się na otwarte morze, kapitan Grudziński powiadomił
o tym depeszą radiową otwartym tekstem dowództwo
polskie na Helu dodając, że nie ma szyfrów ani
map. Na to odpowiedziano mu również otwartym tekstem,
że "może dostać", nie podając wszakże
miejsca, żeby nie zdradzić go Niemcom: Iiczono
na to, że dowódca okrętu domyśli się, iż w rachubę
wchodzi tylko Hel. Odpowiedź ta niestety musiała
nie dotrzeć do "Orła" i stąd wysnuty
został na nim wniosek, że helska radiostacja jest
zniszczona. Odpowiedź natomiast miała przyjść
od "Rysia", który podawał, że jest uszkodzony
i idzie do Szwecji, a przedtem może oddać swe
mapy, z czego zresztą "Orzeł" nie skorzystał,
nie chcąc zdradzić swej pozycji.
Ponieważ na dłuższą metę "Orzeł" nie
mógł prowadzić swej działalności bez map nawigacyjnych,
postanowiono zdobyć je na pierwszym napotkanym
statku. W tym celu utworzono na okręcie oddział
pryzowy złożony z uzbrojonych w rewolwery i noże
- cóż, kiedy żadnego statku w najbliższych dniach
nie napotkano.
W dniu 19 września usłyszano na "Orle"
komunikat radiowy z Londynu, który podawał, że
radio niemieckie oskarża załogę "Orła"
o zamordowanie dwóch estońskich strażników. Kapitan
Grudziński postanowił wtedy zdemaskować nikczemne
kłamstwa hitlerowskiej propagandy. 21 września
"Orzeł" wynurzył się u brzegów Gotlandii
i dwaj zabrani z Tallinna Estończycy, zaopatrzeni
w suchary, rum i pieniądze ("Pamiętajcie,
że z zaświatów nie wypada wracać gorszą klasą
niż pierwszą" - powiedział im na pożegnanie
dowódca "Orła") oraz list do estońskiego
admirała, ulokowani zostali w składanej łodzi,
którą popłynęli na wyspę. Gdy wylądowali, "Orzeł"
odpłynął.
Najważniejszym
z kolei zadaniem było sporządzenie jakiej bądź
mapy nawigacyjnej Bałtyku. Oficer nawigacyjny
"Orła" podjął się tej pracy na podstawie
znalezionego na okręcie starego "Spisu latarń"
i dopiął swego. Sporządzona "mapa" otrzymała
szumną nazwę "Mapa Bałtyku nr 1".
Napotkany na wschód od wyspy Oland uzbrojonego
statku niemieckiego, który "Orzeł" usiłował
storpedować, osiadając przy tym na mieliźnie,
podczas gdy statek uciekał, wzywając przez radio
pomocy. Rychło też nadleciał nieprzyjacielski
wodnosamolot i próbował zbombardować "Orła"
w momencie, gdy ten zsuwał się z mielizny. Przygoda
skończyła się szczęśliwie, ale mielizna została
oznaczona na mapie jako "Ławica strachu".
W tym czasie, a było to pod koniec pierwszego
tygodnia października, na okręcie brakło już słodkiej
wody do picia, a i paliwa nie mogło na długo wystarczyć.
Wtedy kapitan Grudziński postanowił praktycznie
wykorzystać drugie sporządzone na "Orle"
"arcydzieło" sztuki kartograficznej
- mapę cieśnin duńskich - i podjął decyzję opuszczenia
Bałtyku.
Ostatni dzień przed rozpoczęciem przejścia z Bałtyku
"Orzeł" przeleżał na dnie na zachód
od Bornholmu, a kiedy po zmroku okręt wynurzył
się i ruszył na zachód w kierunku Sundu, odebrano
informację dziennika radiowego podającą, iż właśnie
tego dnia szwedzki statek wszedł na minę i utonął
koło Malmo. Był ta dowód istnienia pól minowych
w rejonie cieśnin duńskich, co dodatkowo utrudniało
nawigację "Orła" na tych niebezpiecznych
dla żeglugi wodach.
Ostrożne podejście
"Orła" do samej cieśniny trwało przeszło
dobę. Większą część nocy z 7 na 8 października
okręt spędził na odcinku latarnia morska Smyge
Huk trawers Trelleborga i to przeważnie
na dnie, gdyż natknął się na patrolujące okręty
szwedzkie i niemieckie, które oświetlając horyzont
reflektorami, uchwyciły nimi w pewnej chwili "Orła".
Szczęśliwie jednak incydent ten nie miał żadnych
złych następstw dla polskiego okrętu, który prawdopodobnie
po prostu nie został zauważony. Nad ranem "Orzeł"
wynurzył się dla naładowania akumulatorów i odświeżenia
powietrza, po czym znów poszedł na dno, gdzie
spędził cały dzień na głębokości blisko 30 metrów.
Z nastaniem zaś zmierzchu okręt wynurzył się i
zaczął okrążać przylądek Falsterbo obchodząc od
zachodu latarniowiec Falsterborev. Dwie godziny
później "Orzeł" wchodził na środkową
odnogę Sundu, kanał Dragden, a jego załoga raz
jeszcze przeżyła posmak wielkiego niebezpieczeństwa
wskutek ponownego spotkania patrolujących okrętów
szwedzkich i niemieckich, i równoczesnego wejścia
na skałę. Ponownie jednak szczęście sprzyjało
odważnym, nie zauważony przez tamte okręty "Orzeł"
przeszedł przez przeszkodę i krótko potem przepływał
koło rzęsiście oświetlonej Kopenhagi. O północy
okręt znalazł się koło wysepki Ven. Tam zostały
ponownie zauważone nie zidentyfikowane jednostki
wojenne i "Orzeł" zanurzył się, aby
około 20 godzin do wieczora następnego dnia, tj.
9 października, przeczekać na dnie. Wtedy nastąpił
marsz przez ostatni odcinek Sundu, który podobnie
jak w kanale Drogden "Orzeł" przeszedł
w stanie pełnej gotowości załogi do ewentualnego
opuszczenia i zatopienia okrętu na wypadek wykrycia
i zaatakowania przez nieprzyjaciela. Jednakże
i ta próba zakończyła się powodzeniem. "Orzeł"
wypłynął na wody Kattegatu, pozostał tam całą
dobę, a 11 października wszedł na wody Skagerraku.
Kapitan Grudziński postanowił wykorzystać panujący
normalnie duży ruch żeglugowy na wodach Skagerraku
i zapolować na niemieckie statki, jednakże szczęście
ponownie nie dopisało. Okręt przez dobę pozostawał
w Skagerraku, nie napotykając żadnego nieprzyjacielskiego
statku i wtedy, 12 października, skierował się
kursem 253° przez Morze Północne do Anglii.
W dniu 14 października o godz. 6.00 rano jedna
z brytyjskich stacji nadbrzeżnych odebrała następujący
sygnał: "Przypuszczalna pozycja - 06.30 punkt
zborny Polskiej Marynarki Wojennej. Proszę o pozwolenie
wejścia i o pilota. Map nie mam. <<Orzeł>>".
Tego samego dnia o godz. 11.00 w odległości 30
mil od Isle of May "Orzeł" spotkał się
z brytyjskim okrętem HMS "Valorus",
który doprowadził go do portu Rosyth. Bałtycka
odyseja "Orła" dobiegła chwalebnego
kresu.
Od
grudnia 1939 r. pełnił służbę na Morzu Północnym.
8 IV 1940r. zatopił u wybrzeży Norwegii załadowany
wojskami desantowymi niemiecki transportowiec
Rio de Janeiro, przyczyniając się do ujawnienia
rozpoczętej przez Niemców inwazji na Norwegię.
23 V 1940 r. wyszedł na swój ostatni rejs w rej.
Helgolandu. Prawdopodobnie wszedł na minę.
|