5-ta samodzielna bateria artylerii przeciwlotniczej - relacja kpt. Edwarda Dyhdalewicza
Hajfa /Palestyna/ kwiecień 1941 r.
5-ta samodzielna bateria artylerii przeciwlotniczej zmobilizowana przez 6-ty dywizjon artylerii przeciwlotniczej we Lwowie. Relacja z przebiegu działań baterii w kampanii wrześniowej 1939 roku spisana przez jej dowódcę kpt. Edwarda Dyhdalewicza.
Po zmobilizowaniu całości dywizjonu w dniu 26.09.objąłem formalnie dowództwo baterii. Skład baterii:
- dca : ja /kpt.Edward Dyhdalewicz /
- oficer zwiadu i mój zastępca: por. Pałyga
- dca plut. 1-go: ppor. Tadeusz Woźniak
- dca plut. 2-go: ppor. rez. Tadeusz Skalisz
- dca plut. 3-go: ppor. rez. Julian Strumiński
- dca plut. 4-ego: pchor. zaw. N.N..
Wraz z oficerami bateria liczyła 134 ludzi. Sprzęt:
- 4 działa plot. Bofors 40mm.
- 8 ciągników C2P do dział i przyczep amunicyjnych
- 4 samochody osobowe „Łazik” PF 508
- 1 samochód osobowy Opel Olimpia pochodzący z poboru.
- 3 motocykle z przyczepkami „Sokół” 1000
- 16 samochodów ciężarowych PF 621
- 4 samochody pod c.k.m.-y przeciwlotnicze
- 2 samochody-radiostacje PF 508/518
- 1 samochód sprzętowy dla patrolu naprawczego PF 508/518
- 1 samochód na sprzęt telefoniczny pochodzący z poboru
- 1 samochód zwiadowczy
- 6 przyczep benzynowych
- 1 kuchnia polowa /przyczepka/.
Około południa tegoż dnia /26.09.39/ otrzymałem zawiadomienie, że bateria ma być o godz. 20.00 na dworcu czerniowieckim gotowa do załadowania. Wyruszyłem więc z baterią z koszar po godz.18.00. Całe szczęście, że wcześnie wyruszyliśmy bo okazało się że wielu szoferów nie zna się na prowadzeniu wozów.
Wielu z nich, bowiem siedziało najwyżej dwu lub trzykrotnie za kierownicą. /Świeżo przybyli z kursu kierowców,który ze względu na sytuację został znacznie skrócony/.
Inni znowu nie znali maszyn tego typu /przybyli z rez./. Stąd nawet ruszenie z miejsca napotykało już na trudności, ale do miasta jakoś to wszystko szło.Tragedia zaczęła się dopiero w mieście, którego nie było sposobu ominąć. Cała kolumna rozrywała się, co chwilę stawała, przy czym zgrzyt nieumiejętnie przełączanych biegów targał wprost wnętrzności i powodował zbiegowiska na ulicy. Trudno było w tych warunkach wpływać na kierowców widziałem bowiem, że drżą wprost ze strachu, choć przecież nie była to ich wina. W dodatku wozy nowe, niedotarte. Trzeba więc było wiele cierpliwości i czasu by wreszcie doprowadzić kolumnę w porę na stację kolejową. W dodatku kolumna rwała się w mieście i tak różnymi drogami, ściągała na dworzec.
W końcu pozbierało się wszystko i zaczęła się nowa tragedia-ładowanie, które przy dobrych kierowcach winno trwać nie dłużej niż 1, 5 godz. przeciągnęło się do 4-ech godzin. Każdy wóz musiał być oddzielnie ładowany pod nadzorem dcy plutonu i podoficera samochodowego dcy patrolu reparacyjnego.
Wreszcie około północy transport był załadowany i ruszyliśmy w kierunku wschodnim.
27.09.39
Rano przejechaliśmy Zdołbunów, potem Równe skąd skierowano nas na Kowel i Brześć n/B a około północy bateria stanęła w Białymstoku. Tu oświadczono mi, że transport dalej nie jedzie i że prawdopodobnie ma być tu wyładowany.
Jednakowoż nikt w K.Z. do którego się zwróciłem nie mógł udzielić mi żadnych wskazówek ani nie miał żadnych wskazań, co do przeznaczenia baterii.
Nie mogąc wyładowywać baterii bez uzyskania jakichś wskazań co do jej przeznaczenia, skomunikowałem się z Komendą Garnizonu, jako ostatnią deską ratunku i tu o dziwo dowiedziałem się że oni właśnie czekają bo tu ma przyjechać jakaś bateria przeciwlotnicza tylko nie wiedzą kiedy to nastąpi.
Rozkazałem oficerowi zwiadu por. Pałydze jako memu zastępcy wyładować baterię, a sam udałem się natychmiast do Komendy Garnizonu, gdzie wyjaśniła się cała sprawa.
Tu wręczono mi cały elaborat, ale oficer dyżurny Komendy Garnizonu nie umiał udzielić mi bliższych wyjaśnień tłumacząc się, że on tego nie opracowywał i że o godz. 8.00 rano przyjdzie właściwy oficer mob. i komendant ośrodka OPL, którzy mnie szczegółowo poinformują. Nie nalegałem zbytnio na przyspieszenie sprawy, chodziło mi bowiem oto przede wszystkim, by jeszcze przed nastaniem pełni dnia, ściągnąć baterię na tymczasowe kwatery przydzielone mi w koszarach szwadronu pionierów /o ile się nie mylę/ tuż przy komendzie ośrodka OPL.
O godz. 8.00 zameldowałem się u Komendanta OPL ośrodka ppłk.art. /nazwiska nie pamiętam/ gdzie wspólnie z oficerem mob.garnizonu ustaliliśmy szczegóły i pojechaliśmy na stanowiska przewidziane dla baterii planem mobilizacyjnym.
Stanowiska te nie odpowiadały w szczegółach wymaganiom OPL, tym bardziej, że miałem w baterii tylko trzy dalmierze, więc niemożliwe było ustawienie oddzielnie każdego plutonu. Zdecydowałem się więc stworzyć 1 pluton 2-działowy z 1 dalmierzem w okolicy dworca głównego celem zapewnienia mu największej siły ogniowej.
Nadzór nad tymi dwoma złączonymi plutonami powierzyłem swemu zastępcy por. Pałydze, także z uwagi na to, że jednym z tych plutonów dowodził młody, niedoświadczony ppor. rez, a drugim pchor. zaw. III-go roku, który nie miał jeszcze należytego przeszkolenia /był w dyonie na praktyce/.
Pozostałe plutony rozmieściłem samodzielnie .1 pod dowództwem ppor.Woźniaka ofic. sł. stałej przeszkolonego w art. plot. w rejonie warsztatów, a 2-gi pod dowództwem ppor. rez. Skalisza w rejonie dworca towarowego w pobliżu swego m.p. by zapewnić sobie w ten sposób nadzór nad tym plutonem.
Plutony oczywiście nie zostały umieszczone od razu na przewidzianych stanowiskach ogniowych, ponieważ nie wolno było i tak strzelać-a tylko w rejonach stanowisk by ich nie zdradzać przedwcześnie. Przed wieczorem tego dnia plutony przeszły do wyznaczonych rejonów, natomiast moje m.p. i drużynę dowódcy przeniosłem do koszar piechoty przy dworcu towarowym.
29.08.39
W plutonach zarządziłem czyszczenie sprzętu i ćwiczenia w działoczynach by zgrać zespoły składające się w większości z rezerwistów.Stanu czynnego przy obsłudze dział miałem najwyżej 10-15%.Pozostałe 85-90% to rezerwiści, często pochodzący z piechoty lub kawalerii przeszkoleni jedynie na jednorazowych 4-5 tygodniowych ćwiczeniach rez. Zdarzyło się, że przy zmianie stanowisk pluton jechał z załadowanym działem, ponieważ nikt w działonie nie umiał go rozładować.
31.08.39
W ciągu dnia 31.08.39. kilka samolotów niemieckich przelatywało nad Białymstokiem, nie wolno jednak było otwierać do nich ognia, choć zarządzone zostało pogotowie OPL i plutony zajęły swoje stanowiska ogniowe.
01.09.39
Dopiero około południa nadszedł rozkaz strzelania do samolotów niemieckich z powodu rozpoczęcia działań wojennych przez Niemcy. Już popołudniu kilka samolotów przeleciało nisko nad rejonem stanowisk.Gdy tylko spotkały się z ogniem plutonów zawróciły i od tego czasu już tylko z rzadka pokazywały się pojedyncze samoloty na wysokościach ok. 4000 m.
W Białymstoku stała bateria do dnia 6.09.1939. W tym czasie szereg samolotów niemieckich różnych typów zostało ostrzelanych, przy czym strąconych zostało 3 samoloty,a prawdopodobnie i dalsze trzy /wiadomość niepotwierdzona/. Przy tak niejednolitym i niezgranym składzie personelu, rezultat, choć niewielki sam w sobie może być uważany za doskonały. Napewno w miarę zgrywania się i doskonalenia rezultaty byłyby stopniowo bardziej efektywne.
04.09.39
Przybył na inspekcję baterii dowódca OPL Korpusu. Nadmienił on, że bateria prawdopodobnie wkrótce odejdzie z Białegostoku. Następnego dnia garnizon otrzymał telegram, że bat. ma być skierowana do Jabłonnej Legionowa.
05.09.39
Zostałem wezwany do Garnizonu, gdzie mi okazano telegram, po czym na moje żądanie wręczono mi go bym mógł poczynić wszelkie kroki do wykonania rozkazu.
Gdy zwróciłem się z telegramem do władz kolejowych, a następnie wojskowych /K.Z.Łapy/ oświadczono mi, że sam rozkaz nie wystarcza do podstawienia transportu.
Rzeczywiście w międzyczasie oficer łącznikowy przy K.Z.Łapy w Białymstoku por.Szmidt otrzymał telegram z D.O.K.III L.dz.10110/bj nadany 05.09. o godz. 14.40 rozkazujący podstawienie transportu typu „Mazowsze” dla baterii. /Oryginalny telegram w moim posiadaniu/. Skomunikowałem się z ppłk. Cetnarowskim w K.Z. Łapy, który już w tym czasie z powodu kompletnego rozbicia st. Łapy urzędował na innej małej stacyjce koło Łap /nazwy nie pamiętam/. Z jego polecenia wysłałem na stację kol. Białystok gł. oficera łącznikowego z baterii, przez którego miał mnie powiadomić o podstawieniu transportu dla baterii.
06.09.39
Transport ten został podstawiony nareszcie dnia 6.09. w godz.wieczornych /o ile pamiętam o godz.22.00/, a bateria moja już od od zmierzchu czekała na stacji na załadowanie. W dodatku nie odpowiadał on potrzebom baterii zmotoryzowanej, gdyż w całym składzie było ledwie kilka lor z ruchomymi bocznikami. Inne były o wysokich bokach, przeznaczone do przewozu węgla. Trzeba więc było wagony poprzetaczać, aby na każdą partię wozów przypadała choć jedna lora z ruchomymi bokami celem umożliwienia załadowania przez nią samochodów, które później przetaczano wzdłuż pociągu na dalsze wagony.
Przetaczanie garnituru spowodowało znów opóźnienie rozpoczęcia ładowania, które przez to przeciągało się w nieskończoność, a sposób ładowania powodował ze swej strony też znaczne opóźnienie. Około godz. 2.30 dostałem ponaglenie telefoniczne, aby przyspieszyć ładowanie gdyż muszą zaraz podstawić skład dla innego transportu, z zagrożeniem, że jeśli do godz. 3.00 nie zakończę ładowania wyciągną mój transport i podstawią inny. Doszło nawet do ostrej wymiany zdań, w której wytknąłem winę kolei za podstawienie nieodpowiedniego i niezgodnego z przepisami składu, przy czym kategorycznie oświadczyłem, że nie dam ruszyć transportu swego dopóki nie dokończą ładowania. W rezultacie około godz. 3.00 ładowanie ukończyłem i od razu odjechaliśmy w kierunku st. Łapy. Oczywiście żadnych papierów nie dostałem tak, że transport był kierowany właściwie, że tak powiem „na gębę” na podstawie ustalenia przeze mnie kierunku jazdy w urzędzie ruchu w Łapach, gdzie powiedziano mi, wprost że nie ma żadnych zarządzeń odnośnie mojego transportu i mogą skierować mnie dokąd ja zażądam. Poleciłem więc skierować mnie w kier. Warszawy, a tam względnie gdzieś po drodze załatwię dalszy kierunek jazdy. W godzinach między 7-8 /dokładnie nie pamiętam/ dojechaliśmy do Małkini.
Tutaj dyżurny urzędnik ruchu zawiadomił mnie, że przez stację kolejową w Małkini jest tylko jeden tor wolny i cały, umożliwiający przejazd, ale po drugiej stronie stacji czeka na przestrzeni coś 4 transporty zdążające w kierunku Białegostoku. Mógłbym, więc jechać dalej dopiero po przepuszczeniu tych transportów. Ponieważ nie miałem innego wyjścia, musiałem zgodzić się na przepuszczenie tych pociągów, gdyż inaczej nie przedostałbym się na tamtą stronę. Zgodnie ze wskazówkami dyżurnego ruchu kazałem więc wycofać swój transport około 200 m. poza stację by w ten sposób dać wolną drogę. W chwilę po tym wjechał na stację 1-szy transport. Była to bateria polowa nie pamiętam, którego pułku. Miała się ona wyładować w Małkini i zająć stanowiska koło stacji kolejowej, ponieważ, jak mówiono spodziewają się lada chwila nadejścia Niemców.
W momencie, gdy bateria polowa rozpoczęła wyładunek, nadleciało od strony wschodniej 5 samolotów na wysokości ok. 50 m. i obrzuciło stację bombami, przy czym jedna z bomb trafiła w pierwsze wagony transportu i lokomotywę. W ten sposób stacja kol. Małkinia została ostatecznie zablokowana. Przy tej okazji oberwało się i mojemu transportowi, gdyż samoloty przelatując kilkakrotnie wzdłuż pociągu zrzuciły nań kilka bomb mniejszego kalibru siejąc równocześnie ogniem swych k.m. i działek. Bomby jednak wybuchły w odległości 20-30 m. od transportu nie wyrządzając żadnych szkód, natomiast od pocisku działka lotniczego zginął 1 kanonier trafiony w głowę. Ponadto uszkodzony został 1 dalmierz, któremu pocisk z działka oberwał część rury, kilka samochodów posiekanych było kulami k.m.-ów i działek, ale bez ich uszkodzenia. Również wagony kolejowe, między innymi wagon osobowy /oficerski/ zostały podziurawione pociskami, bez spowodowania jednak uszkodzeń.
Nalot, przeprowadzony lotem koszącym, został zauważony dopiero w ostatniej chwili i był trudny do zwalczenia ogniem km. z transportu, wobec czego zostały one ustawione przez ppor. Woźniaka na wale toru kolejowego prowadzącego do Siedlec, przy którym stał nasz transport, gdyż ja w tym czasie znajdowałem się z por. Pałygą na stacji kolejowej by przyspieszyć i dopilnować przepychania transportów znajdujących się po drugiej stronie stacji. Nalot trwał z małymi przerwami około 2-3 godz.
Gdy po ukończonym nalocie upewniłem się, że dalszy przejazd jest niemożliwy a usunięcie szkód i naprawienie torów może nastąpić dopiero nocą, zdecydowałem się wycofać transport do najbliższej st. kolejowej posiadającej rampę kolejową lub możliwość jej urządzenia, celem wyładowania baterii i osiągnięcia nakazanego miejsca marszem kołowym.
Od maszynisty naszego transportu dowiedziałem się, że najbliższą stacją gdzie można by wyładować baterię jest stacja kolejowa w Czyżewie, oddalonym o dwadzieścia kilka km od Małkini.Wydałem więc zarządzenie wycofania transportu kolejowego do tej stacji.
Jazda powrotna trwała długo, gdyż transport liczył 50 wagonów, w dodatku jechał tyłem, musiał zachować więc przepisane środki ostrożności by nie wjechać ewentualnie na jakiś pociąg, który mógł podążać za nami, a czego nie można było ustalić z powodu braku połączeń telefonicznych.
Około godz.16.00 dojechaliśmy do stacji kol. Czyżewo. Poleciłem oficerowi zwiadu wyładować baterię ustawiając wpierw działa i c.k.m.-y na stanowiskach w pobliżu stacji dla zapewnienia OPL, a sam wyjechałem na poszukiwanie jakichś władz wojskowych, o których istnieniu dowiedziałem się na stacji kolejowej, w celu uzyskania map dla zorientowania się w okolicy i ustalenia dalszego kierunku marszu. Odnalazłem kilku oficerów w tym 1-go kapitana, który posiadał mapy okolicy.
Nie chciał on jednak mi ich odstąpić, gdyż jak twierdził, wyjechał tu jako kwatermistrz celem wyszukania pomieszczeń dla taborów jakiejś W.J.
Pozwolił mi jedynie obejrzeć mapy dla zorientowania się. Przyjrzałem się, jakie są najbliższe przeprawy przez Bug i udałem się w kierunku m. Nur dla sprawdzenia mostu, który tam miał się znajdować. Okazało się, że most właśnie stał w płomieniach, gdyż przed kilku godzinami został zbombardowany. Wysłany przeze mnie równocześnie por. Pałyga na inną drogę /nazwy miejscowości nie pamiętam/ nie znalazł żadnej możliwości przeprawy.
W międzyczasie 15 samolotów niemieckich przeprowadziło bombardowanie m. Czyżewa ze znacznej wysokości /ok. 4000-5000 m/. Tak przynajmniej zdawało mi się z daleka, gdy wracałem z rozpoznania. Myślałem z początku, że bombardują samą miejscowość gdyż spostrzegłem z daleka pożary domów. W miarę jednak jak dojeżdżałem do Czyżewa zorientowałem się, że pożary te są blisko dworca kolejowego, na którym rozładowywała się moja bateria. Upewniłem się o tym, gdy w pewnym momencie zauważyłem wysoki słup czarnego dymu, jakby od jakiegoś wybuchu, po którym strzelił wysoki słup ognia. Byłem już pewny, że to moja bateria płonie.
Gdy dojeżdżałem w pobliże stacji kolejowej słyszałem łoskot wybuchającej amunicji działowej i karabinowej. Droga prowadząca do stacji kolejowej od tej strony była zorana lejami po bombach, że nie było mowy o przejechaniu jej samochodem, zostawiłem więc samochód i pieszo udałem się na stację kolejową. Po przejściu przez wagony na drugą stronę znalazłem się w środku baterii, która płonęła na obu końcach. Zastałem już w toku akcję ratowniczą prowadzoną przez ppor. Woźniaka i ogniomistrza, majstra samochodowego J. Bernarda, którzy starali się wypchnąć w pole sprzęt nieobjęty pożarem. Akcję utrudniał z jednej strony brak drogi wyjazdowej, a mostek przez rów nie wytrzymywał ciężaru samochodów. Nie pomagały też ustawiczne eksplozje pocisków działowych w palących się samochodach.
Po wytężonej akcji, udało się w ten sposób uratować ok. 50% sprzętu, część amunicji i materiałów pędnych, reszta natomiast, z wyjątkiem dział i c.k.m., które stały na stanowiskach i ocalały w całości, bądź spłonęła, bądź tak została zniszczona wybuchami bomb i pocisków, że nie nadawała się w ogóle do użytku. Spłonęła też cała kancelaria bateryjna wraz z magazynem podręcznym i żywnością.
Ponadto w czasie nalotu zginęło 5-ciu szeregowych, a drugie tyle zostało lżej lub ciężej rannych. Poleciłem przeto zabrać ze zniszczonych samochodów ładunek oraz cenniejsze części wozów, pozostawione natomiast wozy oddałem pod opiekę miejscowemu posterunkowi P.P., któremu też przekazałem zabitych żołnierzy wraz z przywiezioną pierwszą ofiarą z pod Małkini z prośba o zajęcie się ich pogrzebaniem.
Rannych wziąłem ze sobą i po drodze oddałem do cywilnych szpitali. Około godz. 20.00 ruszyliśmy w drogę korzystając z usług przewodnika /właściciela majątku w pobliżu Czyżewa/, który przeprowadził baterię drogami polnymi na szosę.
8-9.09.39
W poszukiwaniu jakiejś przeprawy przez Bug postanowiłem posuwać się wzdłuż tej rzeki kierując się jedynie drogowskazami, informacjami ludności, mapką Polski nabytą w Białymstoku za 30gr. i własnym rozpoznaniem przeprowadzanym przez oficera zwiadowczego. W ten sposób, idąc kolejno przez Ciechanowiec, Siemiatycze, Wysokie Litewskie, doszedłem z baterią o świcie dnia 10.09.39 do m. Brześć n/B.
10.09.39
Baterię ulokowałem w lesie Traugutta znanym mi z poligonów /ostrych strzelań/ w okresie pokojowym, a sam zameldowałem się u płk. Odzieżyńskiego, komendanta ośrodka, OPL, który był przed wojną był dowódcą Grupy Artylerii Przeciwlotniczej.
Stąd zostałem skierowany do dowództwa Lotnictwa i OPL przy Naczelnym Dowództwie, które mieściło się w jednym z fortów Twierdzy Brześć.
Po długim czekaniu /od godz.10.00 do ok.16.00/ przyszedł oficer sztabu dowództwa lotnictwa i opl ppłk dypl. Jurecki, u którego zameldowałem się meldując jednocześnie o przejściach baterii od chwili wyjazdu z Białegostoku. Zapytał mnie wówczas, dlaczego wyjechałem z Białegostoku dopiero 6-tego.09 i transportem kolejowym kiedy rozkaz wysłania baterii do Jabłonnej Legionowa wydany był telegraficznie 3.09. i nakazywał przejazd marszem kołowym. Zameldowałem wówczas, że pierwszą wiadomość otrzymałem dopiero 5.09 oraz, że rozkaz brzmiał „transportem kolejowym” na dowód czego przedstawiłem wspomniany uprzednio telegram z D.O.K.III, który na szczęście miałem przy sobie. Wówczas szef sztabu powiedział mi dosłownie: „niech pan ten rozkaz strzeże, bo może on być dla pana bardzo ważnym”. Następnie oświadczył mi, że wprawdzie bateria nie podlega Dowództwu Lotnictwa i OPL Naczelnego Dowództwa, lecz Dowództwu OPL Kraju, ponieważ jednak dowództwo to znajduje się gdzieś w okolicy Lublina i prawdopodobnie trudno mi będzie go odnaleźć, zamelduje o tym p. gen. Zającowi, który mi powierzy nowe zadanie. Po jakimś czasie /ok.1/2-1.0 godz./ powrócił i wydał mi ustny rozkaz OPL mostu kolejowego na rz. Prypeci pod m. Krymno. Powiedział przy tym dosłownie: „nie wiem czy będę mógł się z panem skomunikować by wydać panu dalsze rozkazy. Będę się starał pamiętać o panu, gdyby jednak pan nie otrzymał dalszych rozkazów, będzie pan zdany na własny nos /dosłownie/. Niech pan broni mostu jak długo będzie pan widział, że idą jeszcze transporty kolejowe. Gdy pan się zorientuje, że już ostatnie transporty wyszły z Brześcia, to niech pan zwija baterię i maszeruje dalej. Na moje pytanie jak mam rozumieć to „dalej”, bo przecież słowo to nie określa żadnego kierunku płk dypl. Jurecki odpowiedział: pójdzie pan w kierunku południowym na Kowel, Łuck, Krzemieniec i dalej na południe.Tam się gdzieś spotkamy i tam dostanie pan dalsze rozkazy. Poprosiłem o mapy, gdyż dotychczas jadę na ślepo i nie wiem gdzie się obracam, na co dostałem polecenie zgłoszenia się po mapy w D.O.K IX. Pojechałem więc wprost do D.O.K.IX, gdzie dostałem potrzebne mi mapy od Brześcia do Krymna i okolic Krymna. Gdy poprosiłem o dalsze okolice powiedzieli mi, że nie mogą mi dać, bo nie mają.
Około godz.19.00 wyjechałem nareszcie z D.O.K.IX i udałem się do baterii by wydać dalsze rozkazy. Około godz, 20-tej z minutami ruszyłem z baterią. Musiałem jednak z powrotem przejechać przez twierdzę celem pobrania materiałów pędnych, które były już na wyczerpaniu. W składnicy benzyny miałem jeszcze wiele kłopotu, ponieważ bez zlecenia z intendentury nie chciano mi benzyny wydać. Zażądałem przeto telefonicznego połączenia z odnośnym referatem /jakiś p.mjr, którego nazwiska nie przypominam sobie/. Po telefonicznej rozmowie podoficer ze składnicy otrzymał rozkaz wydania benzyny. Pobieranie paliwa trwało b. długo, gdyż odbywało się za pomocą ręcznej pompy z beczek tak, że dopiero ok. godz. 03.00 mogła bateria ruszyć w drogę i przybyła na miejsce w ciągu nocy.
11.09.39
O świcie bateria złożona z 2 dział /+c.k.m.-y/ zajęła stanowiska przy moście. Pozostałe 2 działa zostały uszkodzone /wpadły do rowu/ podczas przemarszu do Brześcia n/B. i zostały przekazane przeze mnie do Ośrodka nr 2 twierdzy Brześć.
Na stanowiskach tych bateria przebywała do dnia 14.09. do wieczora, jednak przez cały ten czas czas żadnych nalotów nie było. Most, który przy poprzednich nalotach był lekko uszkodzony, był już naprawiony i transporty szły normalnie. /Przy nalotach poprzednich zrzucono ponad 120 bomb, lecz prawie wszystko szło w okoliczne błota/.
14.09.39
W dniu 14.09 wieczorem rozmawiałem telefonicznie z d-cą kompanii, czy też plutonu c.k.m. również broniącej tego mostu. Relacje, jakie miał z Kowla, któremu podlegał, były uspokajające a nawet pocieszające. Mówiono ogólnie o poprawianiu się sytuacji a nawet o jakichś sukcesach naszych oddziałów na różnych odcinkach frontu.
Uspokojony tymi wiadomościami postanowiłem po raz pierwszy od wielu dni zdjąć buty i przespać się w stodole na słomie. Dotychczas, bowiem sypiałem w swoim samochodzie, aby świecić przykładem baterii, a także by być gotowym na każde zawołanie, gdyby sytuacja tego wymagała.
Ledwie jednak się położyłem i zdrzemnąłem, gdy o godz. 21.30 przybiegł goniec, że w bardzo pilnej sprawie prosi mnie do telefonu dca kompanii c.k.m. Wskoczyłem dosłownie w buty i w kilka chwil byłem przy telefonie. Porucznik oświadczył mi, że zawiadomiono go z dowództwa OPL Kowel o nagłym pogorszeniu się sytuacji. Że do Brześcia wkroczyli Niemcy i ostatnie transporty kolejowe już wyjechały w kierunku Kowla. Polecono mu również mnie powiadomić o tym, ostrzegając jednocześnie bym baterii nie prowadził na Kowel, ponieważ szosa Brześć – Kowel jest zagrożona przez niemieckie oddz. pancerne, lecz by mi dał przewodnika, który przeprowadzi baterię. Podziękowałem porucznikowi uprzejmie za gotowość okazania mi pomocy jednak oświadczyłem mu, że nie mogę ryzykować chodzenia z baterią zmotoryzowaną lasami po nocach, po bagnistych bezdrożach, a gdy starał się przekonać mnie, że gorsze może być dla baterii narażenie jej na spotkanie z Niemcami, powiedziałem, że jako dow. tej baterii biorę ryzyko na swoją odpowiedzialność.
Odpowiedzialności tej nie obawiałem się przez cały czas dowodzenia bat., która od początku t.j. od wyjazdu ze Lwowa była cały czas samodzielna i zależna jedynie od mojej decyzji.
Szczególny traf zrządził, że w okresie tym w godzinach popołudniowych wysłałem oficera zwiadu por. Pałygę do pobliskiego miasteczka dla zasięgnięcia języka o sytuacji. Jak z relacji jego wynikało, wszystkie mosty na drodze do szosy były już zatarasowane, a gdy pousuwał przeszkody i dotarł do miasteczka, dowiedział się, że właśnie przyszedł z Kowla jakiś mały oddział wojskowy pod dowództwem jakiegoś kapitana, który z polecenia Komendy Garnizonu Kowel objął funkcję komendanta miasta. Por. Pałyga zameldował się natychmiast u niego by dowiedzieć się, dlaczego kazał zabarykadować mosty, gdy 12 km. stąd stoi bateria przeciwlotnicza, której nie można zamykać przejścia. Kapitan oświadczył, że nic nie wiedział o tej baterii i ucieszył się, że jeszcze w porę został uprzedzony,otrzymał, bowiem polecenie zniszczenia wszystkich mostów na drodze do Kowla by w ten sposób zatrzymać niemieckie wozy pancerne, które lada chwila mogły się pojawić w tym rejonie.
Gdy doszedłem z baterią do miasteczka spotkałem się tutaj z por. Pałygą, od którego dowiedziałem się o jego interwencji, a jednocześnie także o sytuacji, która nie była pocieszająca. Walki pod Lwowem i na kierunku Lublina, oblężenie Warszawy, przerwanie frontu na północy. Postanowiłem, więc zgodnie z otrzymanym w Brześciu dnia 10.09. rozkazem iść z baterią w kierunku południowym a więc:
- 14/15.09. Kowel
- 15/16.09. rejon Łuck-Dubno
- 16//17.09. rejon Krzemieńca
Przed zmrokiem wydałem zarządzenie przygotowania baterii do marszu, a sam z por. Pałygą i z jednym gońcem motocyklowym udałem się do Krzemieńca.
Około godz 19.30 odnalazłem Komendę Miasta i zameldowałem się u Komendanta Miasta płk. Władysława Wiatra, którego znałem ze swojej dawnej służby w 2 p.a.c., z prośbą o zorientowanie mnie w sytuacji. Na to otrzymałem do przeczytania rozkaz Komendanta rejonu Krzemieniec, z którego dowiedziałem się, że w dniu dzisiejszym t.j.17.09.39 około godz. 14.00 bolszewicy zajęli Tarnopol i wyruszyli dwoma kolumnami, jedną w kierunku zachodnim a drugą na Nowy Poczajów, że przed wieczorem zajęty został przez nich również Wiszniowiec miejscowość ok. 12 km. na południe od Krzemieńca. W rozkazie tym były również wskazówki jak zachować się w razie spotkania oddziałów bolszewików, a między innymi podane było, że pojedyncze osoby powinny na żądanie Rosjan złożyć broń, oddziały jednak zwarte nie powinny dać się rozbroić. Ponadto rozkaz nakazywał, by przy spotkaniu z oddziałami bolszewickimi nie okazywać radości ani też wrogich zamiarów, lecz zachowywać się obojętnie.
Po przeczytaniu rozkazu zwróciłem się do płk. Wiatra o radę, co mam robić z baterią. Zameldowałem, że stoi ona w lesie pod Krzemieńcem i wydałem jej rozkazy przygotowania się do wymarszu. Płk.Wiatr oświadczył mi na to, że radzi mi pozostać z baterią tu na miejscu, ponieważ i tak nie zdążę nawet dojść do Nowego Poczajowa, który był jedyną możliwością przejścia na zachód, ponieważ bolszewicy, którzy wyszli z Tarnopola jeszcze przed południem, będą tam przede mną. W pierwszej chwili przystałem na tą propozycję nie widząc innego wyjścia, prosiłem tylko by zechciał połączyć się telefonicznie z Brodami by dowiedzieć się czy istnieje jeszcze łączność. Następnie siadłem z por. Pałygą przy stole gdzie rozłożona była samochodowa mapa Polski by zorientować się sytuacji i w terenie, gdyż nadal szedłem bez map. W międzyczasie przyszedł drugi rozkaz Kom. Rejonu Krzemieniec, który podawało wiadomości, że oddziały zwarte na żądanie oddz. bolszewickich mają również składać broń. Mimo usilnych prób oficera z Kom. Miasta, połączenia z Brodami nie udało się uzyskać.
Trudno mi jednak było pogodzić się z myślą, by tak bezczynnie czekać na przeznaczenie i bez jakiejkolwiek próby rozwiązania sprawy na innej drodze, oddać cały sprzęt bolszewikom. Kombinowałem możliwości kolumny bolszewików dotarcia do Nowego Poczajowa i własne możliwości i doszedłem do wniosku, że wiadomości mogą być nieścisłe, że może drobny deszcz, który w tym czasie padał może opóźnić ich pochód, że może wyszli w tym kierunku, ale nie muszą iść koniecznie na Nowy Poczajów mogli przecież zmienić kier. marszu i doszedłem do wniosku, że czasem nawet zła, ale szybka decyzja jest lepsza niż żadna decyzja i bezczynność.
Zdecydowałem się więc mimo wszystko próbować szczęścia. Nie ryzykowałem bowiem nic gdyż tu czy tam mogłem wpaść w ręce bolszewików, a mogłem wygrać wiele bo wyprowadzić z tej matni baterię.
Zameldowałem więc płk.Wiatrowi, że decyduję się jednak iść dalej z baterią bo tak mi nakazuje powinność żołnierska, a może mi się uda. Płk.Wiatr uznał moją decyzję za słuszną i powiedział: niech pan próbuje szczęścia może tam pan będzie bardziej potrzebny. Poprosiłem o kartkę na benzynę i wysłałem gońca po baterię. Gdy bateria nadeszła zatrzymałem ją przy wejściu do miasta koło dworca. Tam, na dworcu kazałem pobrać benzynę, której nota bene już nikt nie pilnował tak, że kartka okazała się zbędna.
Jednocześnie zrobiłem odprawę oficerską. Przedstawiłem oficerom położenie ogólne zarządzając jednocześnie by nikomu w baterii nie podawać wiadomości o prawdziwej sytuacji. Zarządziłem zniszczenie na miejscu przez oficerów wszystkich notatek i rozkazów wojskowych. Sam spaliłem posiadane akta tajne i mob. oraz ważniejsze notatki odnośnie baterii. Ksiąg żadnych na szczęście nie posiadałem gdyż spaliły się wraz z kancelarią pod Czyżewem. Wydałem również zarządzenie jazdy z maksymalną szybkością, z jaką bateria może się poruszać, przy czym dla zwiększenia szybkości wozów kazałem zdjąć zasłony z reflektorów i jechać na pełnych światłach. Podałem też oficerom dokładną marszrutę z poleceniem podania jej komendantom wozów na wypadek gdyby się któryś musiał odłączyć. Chcąc jak najdalej wyminąć oddziały bolszewickie ustaliłem, że po szczęśliwym przejechaniu przez Nowy Poczajów, Radziwiłłów, Brody i osiągnięciu Złoczowa bateria pójdzie w kierunku na Lwów, o którym miałem wiadomości, że trzyma się i odpiera ataki niemieckie, a od rejonu Glinian ustaliłem dalszą marszrutę na Przemyślany-Stanisławów, w nadziei, że tam spotkam jakieś władze i otrzymam dalsze rozkazy zgodnie z zapowiedzią Nacz.D-wa z dnia 10.09. w Brześciu.
18.09.39
Około północy ukończyłem pobieranie benzyny i dokładnie o godz. 0.20 ruszyłem z baterią. Wraz z ze mną wyruszyła też bateria zmotoryzowana art. ciężkiej czy najcięższej zdaje się z Modlina, której d-ca zdecydował się również spróbować szczęścia. Gdy dotarliśmy do traktu Nowo-Poczajowskiego droga stała się trochę przykra. Trakt miejscami przygotowany do budowy szosy, bez twardej nawierzchni po całodniowym deszczyku był oślizły i trudny do przebycia. Zatrzymałem się wraz z ppor. Skaliszem by kontrolować przejście baterii, a gdy bateria cała przeszła ruszyłem za nią. Mój wóz, lekki Opel Olimpia ślizgał się i wyczyniał niesamowite zjazdy po wybujałościach drogi. Po przejechaniu kilku kilometrów nawalił i stanął. Szczęściem nawinął się patrol naprawczy, który właśnie prowadził jeden czy dwa wozy, których defekty usunął i majster samochodowy ogniomistrz Bernard wraz z ppor. Skaliszem, który był nieukończonym inżynierem i miał kurs pilotażu, zabrali się do badania mego wozu. Okazało się, że nawaliła prawdopodobnie cewka zapłonowa. Ponieważ w baterii nie było cewki zapasowej 6V /wszystkie wozy wojskowe miały instalacje 12V/, mogli usunąć defekt tylko prowizorycznie, odsuwając cewkę od silnika, gdzie była normalnie zamontowana i umieszczając ją w pobliżu akumulatora. Procedura ta jednak zabrała tyle czasu, że już nastawał dzień, gdy nareszcie mogłem ruszyć w dalszą drogę. Nim przebrnąłem cały trakt musiałem kilkakrotnie stawać z powodu nadmiernego grzania silnika, tak, że byłem w poważnej obawie, że wpadnę w ręce bolszewików. Jedyną osłodą w tej tragedii był fakt, że bateria jednak przeszła szczęśliwie zagrożony odcinek i znalazła się poza największym niebezpieczeństwem. Byłem zresztą spokojny o nią, bo prowadził ją por. Pałyga, oficer energiczny i stateczny. Odetchnąłem gdyśmy wreszcie dobrnęli do szosy. Słońce już wzeszło i tylko dość silna mgła przyziemna zasłaniała horyzont. Na równej szosie rozwinąłem dość znaczną szybkość /ok.80 km/godz./ by dogonić baterię.
Między Radziwiłłowem i Brodami zauważyłem jakieś samochody i działa wjeżdżające do lasu. Zatrzymałem się, ale dowiedziałem się, że to ciężka artyleria motorowa zatrzymuje się tutaj na postój, a bat. art. plotn. poszła dalej. Po minięciu Brodów, już na szosie do Porękowic nawaliła mi opona, musiałem znowu zatrzymać się dla wymiany koła. W dalszej jeździe, przy wjeździe pod górę w Porękowicach silnik znów zawiódł z powodu silnego nagrzania /mściła się cewka/. Po ochłodzeniu silnika ruszyłem w dalszą drogę do Złoczowa. W Złoczowie na rynku, dokąd dojechałem ok.godz. 8.00 zastałem stłoczenie mnóstwa wozów artylerii i taborów zatrzymałem się by sprawdzić czy moja bateria się tu zatrzymała, ale baterii nie znalazłem a pytani przeze mnie żołnierze zgodnie odpowiadali, że jakaś artyleria na samochodach pojechała dalej. Z opisów dział domyślałem się, że była to art. przeciwlotnicza. Pojechałem więc dalej drogą, którą wyznaczyłem jako marszrutę dla baterii, a więc w kier.na Lwów.
W rejonie Glinian przy skrzyżowaniu z szosą na Przemyślany spotkałem się z X Brygadą Motorową płk. Maczka, która szła od Lwowa w kier. na Przemyślany. Cała droga była tak zakorkowana przeciągającymi kolumnami, że posuwanie się w kolumnie było wprost niemożliwe. Zatrzymałem się przed pierwszą grupą chat by przeczekać największe nasilenie ruchu. Przy drodze stały 2 samochody specjalnie widocznie zepsute, gdyż kierowcy wykręcali z nich cenniejsze części a wozy zostawili potem na drodze. Od szoferów tych dowiedziałem się, że przechodziła tędy bateria przeciwlotnicza i poszła w kier. na Stanisławów. Gdy ruch na szosie nieco osłabł ruszyłem w dalszą drogę do Stanisławowa. Za Przemyślanami uzupełniłem będącą na wyczerpaniu benzynę tak w moim samochodzie jak również w łaziku PF508 ppor. Skalisza. Użyczono mi jej z całą gotowością z kolumny X bryg. zmot., gdy podałem im cel i kierunek jazdy.
Między godz.13.00 a 14.00 dojechałem do Stanisławowa. Ponieważ na miejscu nie mogłem uzyskać żadnych informacji, gdyż jak mi oświadczono Komenda Garnizonu nie urzędowała, udałem się w dalszą drogę w kierunku Nadwórnej. Na drodze tej ruch tak był zakorkowany różnego rodzaju samochodami,wozami, pieszymi i jezdnymi, że tylko z trudem można się było poruszać etapami wraz z całym tłokiem wozów. W tych warunkach dalsze doganianie baterii okazało się niemożliwe. Tutaj w drodze dowiedziałem się od oficerów X Bryg. Zmot., że został wydany rozkaz nakazujący oddziałom i osobom wojskowym przekraczanie granic i udanie się bądź do Rumunii bądź też do Węgier. Mówiono, że bolszewicy są już w Monastyrze i że w Stanisławowie przed południem były jakieś zamieszki, napad Ukraińców na mobilizacyjne magazyny broni i inne nieprawdopodobne historie, wywieszanie flag bolszewickich itp. Nie sprawdzałem tych wieści, gdyż dla mojej sprawy nie miało to istotnego znaczenia. W każdym razie nie zauważyłem nic jadąc przez Stanisławów, choć przejeżdżaliśmy tylko w dwa samochody.
Na ulicach widać było wprawdzie grupy ludzi nieco podnieconych i wyczekujących na coś, ale na moje zapytania o drogę odpowiadano uprzejmie i ochotnie służono nam wskazówkami.Tak stopniowo przepychaliśmy się dalej.
Przed Nadwórną, gdy staliśmy w oczekiwaniu na dalsze ruszenie tłoku ukazał się nasz samolot typu zdaje się „Czapla”, który kilka razy krążył dookoła szukając miejsca do lądowania, a gdy mijaliśmy Nadwórną, widziałem samolot palący się nieopodal drogi, tuż za pierwszymi wzgórzami. Jedni twierdzili, że spadł i spalił się, inni znowu, że wylądował i został po tym podpalony przez pilota. Tuż przed zmierzchem przejechaliśmy Jaremcze. Za Jaremczem posuwaliśmy się już dosłownie po parę metrów co jakiś czas. Przed skrzyżowaniem do Worochty kolumna cała tak się stłoczyła, że przez szereg godzin nie ruszyła z miejsca.
19.09.39
Dopiero około godz. 3.00 rozluźniło się nieco przed nami i posuwając się znów kilka lub kilkanaście metrów, około 3.30 przekroczyliśmy granicę na przełęczy Jabłonkowskiej.
W miejscowości Korosmeze już na Węgrzech dowiedziałem się, że zbiera się tam artyleria przeciwlotnicza, która przekroczyła granicę dnia poprzedniego i w ciągu nocy. Zastałem tam cały dyon 75mm plot. z 1 papl. Mjr. Eminowiczem, którego spotkałem jeszcze przed dojściem do tego miejsca, oraz 1 baterię 40 mm plot. zdaje się też z 1 papl. Niestety mojej baterii tam nie znalazłem.
Udałem się więc do Rachau, głównego punktu zbornego, ale tutaj nie znalazłem swojej baterii, a tylko spotkałem ppłk.Ireneusza Kobielskiego d-cę 6 dapl ze Lwowa, który w chwili wybuchu wojny /1.09.39/ przeniesiony został do Warszawy /nie pamiętam, na jakie stanowisko/. Tutaj też zastałem kilka samochodów z baterii plot. 2 dapl z Grodna pod dowództwem ppor. Tadeusza Łosia. W obozie w Jolswie dowiedziałem się od ppor. Kazimierza Solczaka, że w Rachau spotkał moją baterię pod dow. ppor. Woźniaka, który mu zakomunikował, że ja pojechałem samochodem do Lwowa. Na czym opierał swoje twierdzenie trudno mi dojść. W międzyczasie ppor. Woźniak dowiedziawszy się o moim adresie napisał do mnie kartkę, że chciałby się ze mną zobaczyć w sprawach baterii. Był on w tym samym obozie, co ppor. Solczak. Odpisałem natychmiast ppor. Woźniakowi, na co otrzymałem odpowiedź od niego, że nie może przyjechać, ponieważ wyjeżdża, domyśliłem się, że do Francji.
W międzyczasie udało mi się nawiązać kontakt z kilku szeregowymi z baterii oraz ppor. rez. /Strumińskim?/, od których dowiedziałem się ogólnie o losach baterii.
Mianowicie, bateria od Złoczowa poszła nie marszrutą wyznaczoną, przeze mnie, ale na Brzeżany. W tamtej okolicy byli już bolszewicy, musieli, więc zawracać i kołować. Poszli w dalszym ciągu w kierunku na Kałusz. W okolicy Kałusza mieli potyczkę nocną z Ukraińcami. Tutaj gdzieś przepadł por. Pałyga. Pojechać miał on na rozpoznanie i jak przypuszczają musiał ulec jakiemuś wypadkowi a nawet przypuszczają, że został zabity przez Ukraińców. W każdym razie nie wrócił do baterii i ślad po nim zaginął. Bateria miała podzielić się w końcu na 2 plutony, które każdy na własną rękę, różnymi drogami przeszły granicę.
W zimie 39/40 zdaje się w marcu, dowiedziałem się drogą okrężną, że w Nagykamizsa przebywa kilku moich podoficerów i część ludzi mojej baterii, ale na kartkę tam wysłaną nie otrzymałem odpowiedzi. Prawdopodobnie wyjechali do Francji lub na południe, gdyż strzelec z cenz. Stanisław Urstein, który w Budapeszcie przywiózł mi adres wspominał, że przygotowują się do wyjazdu.
Spisane, w Hajfie/ Palestyna/ w kwietniu 1941 r. zpamięci, gdyż poprzedni opis (Węgry, październik 1939) musiałem przed ucieczką z Węgier zniszczyć.
Kpt. Edward Dyhdalewicz
|